loader image

Wywiad Jazz Forum

Maj 4-5/2020 str. 36-39

Wywiad z Krzysią Górniak

Rozmawiał Marek Romański

JAZZ FORUM: Rozmawiamy w niecodziennej sytuacji – wszędzie szaleje epidemia koronawirusa, jesteśmy zmuszeni do przebywania w domach, żyjemy raczej w świecie wirtualnym, zamknięte są sale koncertowe, kina, restauracje, kluby i kawiarnie. Jak sobie z tym radzisz, jak wygląda Twój dzień?

KRZYSIA GÓRNIAK: Wstaję wcześnie rano, żeby wyprowadzić pieska. (śmiech) On porządkuje mi życie, zmusza do wychodzenia, do systematyczności. Muzycy czasem mają z tym kłopot, można się zapomnieć w graniu i w ogóle nie wychodzić z domu, a to nie jest dobre ani dla ciała, ani dla ducha.

Jeśli chodzi o specyfikę życia w odosobnieniu spowodowanym epidemią, to nie mam z tym jakiegoś wielkiego problemu. Od dłuższego czasu mieszkam sama, na wsi pod Warszawą. Samotność nie jest mi obca, wirus właściwie niewiele w moim życiu zmienił. Nie mogę pojechać do Warszawy i pograć ze znajomymi na jamach. Tego mi brakuje. W ogóle brakuje mi spotkań z muzykami, wspólnych prób – to jest na razie jedyny problem. Na szczęście teraz bardzo wiele rzeczy można zrobić w domu za pomocą sprzętu, który mam. Właściwie mogłabym ćwiczyć przez lata korzystając z podkładów, które mam w komputerze. Jeśli tylko nie odetną mi prądu, to mam co robić. Wiesz, muzyk wbrew pozorom bardzo wiele czasu spędza w samotności – ćwicząc i komponując. Na mojej poprzedniej płycie „Moments” znalazł się utwór Meditations, który mówi o tym, jak muzyk spędza czas ze sobą i swoim instrumentem. Bo dla mnie to jest właśnie rodzaj medytacji.

Na pewno jest teraz czas dobry na to, żeby zwrócić się w głąb siebie. Można w spokoju komponować, rysować czy malować – bo ja też się tym zajmuję. Wreszcie mogę też zrobić porządek w moich papierach.

JF: Kiedyś powiedziałaś, że w muzyce podoba Ci się jej czasowy charakter, teraźniejszość jej doświadczania, to, że związana jest z życiem, z przemijaniem. Jak w takim razie traktujesz swoje nagrania? Czym jest dla Ciebie ta muzyka utrwalona i zamknięta na taśmie czy płycie?

KG: To, co wtedy powiedziałam jest nadal aktualne. Mówiłam to też w kontekście innych form sztuki. Muzyka jest jednak w tym kontekście szczególnym medium, a zwłaszcza jazz wykonywany na żywo. Ona ma charakter jednorazowy, zależy od chwili, od relacji między wykonawcą a odbiorcą. Natomiast ta muzyka, która funkcjonuje na nagraniach, jest historyczna, stanowi zapis pewnego momentu w czasie. Przy każdym odtworzeniu wchodzimy w ten moment ponownie, w tamten stan emocji. Zawsze niesie ona pewną treść – czasem relaksacyjną, czasem może pobudzać intelektualnie, to zależy od słuchacza, każdy może w niej odnaleźć coś innego. Jednak pewne rzeczy są w muzyce stałe – na przykład jej taneczność, medytacyjność, melodyjność bądź atonalność, one są zamierzone przez twórcę. W mojej muzyce zawsze jest jakiś koncept. To zamknięta całość, trochę jak obraz. Pracuję nad melodią i harmonią tak, żeby w pełni zadowalały moje wewnętrzne słyszenie. Ja to odczuwam nawet fizycznie, nazywam to harmonicznym spokojem mojego ciała. Staram się, żeby muzyka nie była tylko napięciem, ale również koiła zmysły i dawała relaks.

JF: W muzyce po napięciu powinno nastąpić wyzwolenie, katharsis.

KG: Tak, to prawda. Jednak jest sporo takiej muzyki, w której mamy bardzo dużo napięcia, bez rozluźnienia i praktycznie nie ma tego złotego środka. Szczególnie często się to zdarza w jazzie granym przez młodych muzyków. Dobrym przykładem na to jest ostry free jazz. Tam chodzi o to, żeby grać dużo, mocno i w danym momencie wyrzucać z siebie serie emocjonalnych dźwięków. Moja muzyka opiera się na melodiach, które mam w głowie, a później staram się je przenosić na instrument i eksponować w kompozycjach. Jest dużo emocji, lecz przyjemność z słuchania opiera się na intelektualnym wyważeniu między napięciem i rozluźnieniem.

JF: Początkowo grałaś wyłącznie na gitarze klasycznej, później przerzuciłaś się na elektryczną, która wymaga zupełnie innego podejścia do artykulacji, kształtowania brzmienia. Jak przebiegał ten proces u Ciebie?

KG: Dla mnie gitara klasyczna i elektryczna, jazzowa to są dwa różne instrumenty. Teoretycznie oba mają gryfy i wyglądają podobnie, ale proces nauki jest zupełnie inny. Na gitarze klasycznej można grać bardzo skomplikowane utwory, ale nie znać do końca gryfu i nie mieć pojęcia, jak jest on zbudowany, gdzie jest jaka tonacja, jak wyglądają skale w różnych pozycjach. To nie jest konieczne by na niej grać. Natomiast w jazzie trzeba znać instrument na wylot, poznać wszystkie pozycje, skale, pasaże – to jest podstawa. Dopiero wówczas, gdy się to wszystko umie, można mówić o biegłości w grze i o stanie, w którym przestajesz myśleć o gitarze, a skupiasz się na tym, co chcesz zagrać. Następuje moment, jakby zrośnięcia się z instrumentem, kiedy staje się on nie gitarą, lecz środkiem do wyrażania emocji i osobowości twórcy. Mnie osiągnięcie tego stanu zajęło ponad 20 lat. Uważam, że gitara jest jednym z najtrudniejszych instrumentów, wymaga ogromnego zaangażowania. W okresie, gdy uczyłam się na niej grać nie było u nas jeszcze odpowiednich systemów do nauki. Bardzo pomogły mi w tym studia w austriackim Grazu.

JF: Czy miałaś jakichś mistrzów, na których się wzorowałaś, którzy pomagali Ci w nauce, w rozwoju?

KG: Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że najbardziej na mnie wpłynęli klasycy, tacy jak Wes Mongomery, Joe Pass, Pat Metheny, John Scofield, John Abercrombie, Bill Frisell. Z polskich gitarzystów – słuchałam Jarka Śmietanę i właściwie tylko jemu coś zawdzięczam. W młodości miałam kontakt z nauczycielami z Berklee School of Music i to wiele mi dało. Miałam szczęście korzystać z doświadczeń takich muzyków jak m.in. Bob Mintzer, Wayne Brasel, Bill Dobbins,  czy Karl Ratzer – austriacki gitarzysta cygańskiego pochodzenia, który grał z Chaką Khan i Chetem Bakerem. Pierwszym moim nauczycielem był Dostałam od nich systemy według których przez wiele lat ćwiczyłam. Szczególnie rozwijałam swoją technikę i rozumienie gryfu, dzięki amerykańskiemu systemowi pięciu pozycji. W zeszłym roku sama opublikowałam szkołę gry online w serwisie youtube. W ten sposób wiele z tych rzeczy i moich doświadczeń przekazałam innym.

JF: Jak kształtujesz brzmienie? Czym kierujesz się wykorzystując efekty gitarowe?

KG: Miałam różne okresy, jeśli o to chodzi. Kiedy nagrywałam płytę „Ultra” w 2004 r. byłam zafascynowana różnymi efektami. Stosowałam przestery, chorusy, delaye długie i krótkie, oktawery. „Podłogę” miałam wtedy bardzo rozbudowaną. Później jednak odeszłam od tego. Odkąd mam Gibsona ES-175D, czyli od płyty „Emotions” (2009), nie czuję, aż takiej potrzeby stosowania efektów. Szlachetne brzmienie tego instrumentu powoduje, że staram się go po prostu nie zagłuszać. Obecnie używam właściwie tylko pogłosu i delaya. Na płycie gitara jest tylko wpięta w linię i dobrej jakości preamp. Ona tak po prostu brzmi, to są tylko moje ręce. Na mojej ostatniej płycie można też usłyszeć dwie inne gitary – w utworze Travel gram na Godin ACS Slim, to mój nowy instrument – elektryczny, ale z nylonowymi strunami.  Ma jasne i trochę ostrzejsze brzmienie. W podkładach słychać gitarę akustyczną Gibson Acoustic L-130, gram też na wzmacniaczu AER Compact 60.

JF: Sądząc po tytułach Twoich płyt „Tales”, „Emotions”, „Feelings”, „Moments”, „Memories” zależy Ci na przekazywaniu prawdy o sobie, o chwilach wyrwanych z życia, emocjach, wrażeniach, jakie Ci towarzyszyły.

KG: To prawda, dziś mogę popatrzeć z szerszej perspektywy i widzę, że to była pewna droga. Nie licząc pewnego odstępstwa, jakim była fusionowa „Ultra” to reszta układa się w całość – opowieści, emocje, uczucia, momenty, wspomnienia… Zawsze szukam w sobie prawdy o tym, co przeżywam w danym momencie i wszystkie kompozycje były napisane pod wpływem aktualnych emocji i uczuć. Teraz, kiedy słucham swoich starych utworów, mogę przywołać tamte chwile.

To, co napisałam na moich ostatnich dwóch płytach jest dużo dojrzalsze, pojawiają się już inne tematy – sens życia, przemijanie, to, że osoby, które były dla nas ważne, żyją już tylko w naszych wspomnieniach. W jakiś przedziwny sposób koresponduje to z tą atmosferą, jaką mamy w związku z epidemią koronawirusa, chociaż w ogóle nie miałam tego na myśli, gdy pisałam utwory. W czasie pracy nad tą płytą odszedł Grzegorz Grzyb, więc napisałam dla niego jedną z kompozycji. Odszedł również mój bliski przyjaciel i wspomnienie o nim też znalazło się na płycie. Znamienne, że „Memories” jest to ostatni płyta w części nagrana i zmiksowana przez Winicjusza Chrósta, który po długiej chorobie odszedł na pięć dni przed premierą. Dla mnie to zamknięcie pewnego etapu, gdyż współpracowałam z nim przy produkcji moich 7 płyt.

JF: Nim porozmawiamy o nowej płycie cofnijmy się na chwilę do Twojego debiutu „Tales” (2002). Przypominam sobie, że w materiałach promocyjnych pojawiła się wówczas entuzjastyczna opinia Pata Metheny’ego o tej płycie – w jaki sposób ten album trafił do niego?

KG: Wtedy niektórzy wątpili, że w ogóle Pat coś takiego powiedział. To jednak jest prawda. Podczas Warsaw Summer Jazz Days 2000, graliśmy z moimi kolegami ze studiów z Grazu materiał z płyty „Tales” na bocznej scenie, Pat był gwiazdą festiwalu. Na backstage dostał naszą płytę demo, którą później wydaliśmy jako „Tales”. Zależało nam, żeby po prostu powiedział co o tym sądzi, czy materiał się do czegoś nadaje. No i Pat napisał swoją opinię w mailu. Dla mnie to było bardzo motywujące. Wiesz w tamtych czasach dziewczyna grająca na gitarze była jakimś ewenementem, czasem trudnym do zaakceptowania dla niektórych. Dzisiaj jest zupełnie inaczej – dziewczyny grają na wielu instrumentach, tworzą zespoły i nikogo to nie dziwi. Wtedy było mi dosyć trudno w naszym środowisku. Szczególnie, że w Austrii nie miałam z tym żadnego problemu – przyjęto mnie na studia i traktowano tak samo, jak chłopaków. Po przyjeździe do Polski konfrontowałam się w naszej rzeczywistości – traktowano mnie dość szczególnie. I ta opinia Pata dodała mi wtedy odwagi i siły do robienia tego, co kocham.

JF: W tekście promującym Twój nowy album opisujesz swoją grę jako „połączenie wirtuozerii z subtelną kobiecością” – czy kobieta gra inaczej na instrumencie? Czy muzyka tworzona przez kobiety w jakiś sposób różni się od tej „męskiej”?

KG: W tym wypadku bardziej chodziło o skojarzenie z pewnymi emocjami. „Subtelna kobiecość” może równie dobrze dotyczyć gry np. Pata Metheny’ego. Mam tu na myśli pewną liryczność, śpiewność. Natomiast jeśli pytasz o różnice pomiędzy muzyką tworzoną przez kobiety i mężczyzn – można je odnaleźć, choć nie dotyczy to wszystkich. Grałam nieraz z kobietami i sądzę, że niektóre z nich mają inne podejście do czasu niż mężczyźni. Dla nich czas jest trochę jak woda – nie oznacza to, że nie są w czasie. To jest coś innego. Są też kobiety, które grają jak mężczyźni – tu nie ma żadnych sztywnych reguł.

JF: Leszek Możdżer twierdzi, że mężczyźni mają tendencję do wyprzedzania rytmu, a kobiety pozwalają się porwać rytmowi.

KG: Tak, świetnie ujął to, co mam na myśli. Czas jest dla kobiety jak woda, połączenie męskiego i kobiecego podejścia do rytmu może dać nową jakość w muzyce. Kobiety też mają mniejsze tendencje do rywalizowania w muzyce, są bardziej skłonne do socjalizowania, bycia razem. Z drugiej strony obecne młode pokolenie muzyków w ogóle jest mniej konfrontacyjnie nastawione, raczej przedkładają współpracę nad rywalizację – co bardzo mnie cieszy.

Niedawno miałam ciekawą rozmowę z pewnym znanym muzykiem w średnim wieku, który tłumaczył mi dlaczego często muzycy nie wybierają instrumentalistek do swoich zespołów. Nie chodzi o to, czy lepiej czy gorzej grają – ale z reguły przykuwają uwagę, zabierają atencję liderowi. Po prostu nadal jest tak wielka dysproporcja pomiędzy instrumentalistami i instrumentalistkami, że z automatu te drugie mogą liczyć na zainteresowanie publiczności. Być może kiedyś się to zmieni, ale płciowość zawsze będzie w nas. Ja się od swojej płci nie odżegnuję, ale też nie jest to dla mnie temat do jakichś intensywnych rozmyślań – po prostu jest i już.

Ta dysproporcja pomiędzy kobietami i mężczyznami w jazzie instrumentalnym wynika z wielu rzeczy. Często jest tak, że dziewczyny widząc ile muszą czasu poświęcić na naukę gry po prostu się poddają. Kobieta ma też więcej obowiązków związanych z rodziną, które kolidują z życiem muzyka. Z drugiej strony trudniej też kobiecie wyrzec się życia rodzinnego.

JF: Cztery lata po mocno elektrycznej, klubowej, przesyconej elektroniką płycie „Ultra” wydałaś właściwie popowy album „Garden Of Love” z wokalistą Szymonem Pejskim.

KG: „Ultra” nie była tak do końca moja – współautorem wszystkich utworów był tam perkusista Piotr Remiszewski. Nawiasem mówiąc teraz jest burmistrzem miasta Milanówek! (śmiech) Na „Garden Of Love”(2008) byłam gitarzystką w projekcie, który współtworzyłam z wokalistą Szymonem Pejskim. On napisał wszystkie kompozycje, ja zagrałam, zaaranżowałam i wyprodukowałam całość, ale nie jest to moja płyta autorska.

Trochę podobna sytuacja jest też w przypadku „Tribute To Nat King Cole” (2015) – tu całość opracowaliśmy wspólnie z wokalistą Maciejem Miecznikowskim.

JF: W nagraniu wziął też udział m.in. Atom String Quartet...

KG: Z tą płytą jest związana ciekawa historia. Maciej Miecznikowski usłyszał mnie w bibliotece w Magdalence na wieczorze poezji mojej mamy. Przyszedł do mnie później i zaproponował współpracę przy własnym projekcie. Chciał zrobić coś innego niż jego zespół Leszcze i inne, dość komercyjne produkcje, którymi się zajmował. Miał pomysł na opracowanie utworów Nat King Cole’a – przyszedł do mnie ze swoją gitarą, zaczął śpiewać i pozostało to opracować na dwie gitary, tak, żeby one pięknie brzmiały. Jedna gitara jest bardziej folkowa, akustyczna, głównie gra w podkładzie, a druga – to moja, jazzowa. To była ciekawa praca, podobało mi się to, co robiliśmy. Opracowywaliśmy ten materiał w lecie, przez jakieś dwa-trzy miesiące. Prawie codziennie robiliśmy próby i przygotowywaliśmy album. Brzmi to dość oryginalnie, bo w utworach Cole’a zawsze był fortepian – u nas wszystko oparte jest o dwie gitary, kontrabas i perkusję. Zagraliśmy koncert z Orkiestrą Polskiej Filharmonii Kameralnej w Sopocie pod dyrekcją Wojciecha Rajskiego, aranżacje na orkiestrę napisał Artur Jurek i wtedy to dopiero zabrzmiało tak, jak powinno zabrzmieć. Postanowiliśmy więc do naszych aranży dograć kwartet smyczkowy i idealnym wyborem był Atom String Quartet.

JF: Kończyłaś filozofię na Uniwersytecie Warszawskim, czy ta wiedza w jakikolwiek sposób pomaga Ci w tworzeniu, w byciu artystką?

KG: Filozofię polecam każdemu, bo to jest wiedza, która pomaga we wszystkim. Poszerza horyzonty, daje zrozumienie sensu i celu życia. Dzięki niej też dużo lepiej rozumie się język. Bardzo dużo czytam, nie wyobrażam sobie życia bez książki. Możliwe, że artysta może być zamknięty w jednej dziedzinie, ale ja do takich nie należę. Jestem humanistką, mam szerokie horyzonty i patrzę w różnych kierunkach. Zresztą filozofia nie jest u mnie zamkniętym rozdziałem. Wydałam moje rozważania: „John Cage a współczesna myśl estetyczna” czy „Odbiorca nowej muzyki”. Pisałam też o sensie improwizacji, myślę o doktoracie z estetyki muzyki. To nadal jest ważna gałąź mojego życia.

JF: Twoja najnowsza płyta „Memories” jest formą refleksji nad życiem, kondycją człowieka. Jej motto to zdanie: „Kruchość losu jest częścią życia i czym bardziej zdajemy sobie sprawę z nieuchronności przemijania, tym bardziej doceniamy czas, który nam pozostał”.

KG: Dojrzałość brzmienia artysty nie zależy od instrumentu czy efektów, jakie do niego zastosował, ale od tego, co ma do przekazania innym. To z kolei jest nierozerwalnie związane z tym co przeżył, kim był, gdzie podróżował, co przeczytał itd. Ja to słyszę w muzyce. W pewnym sensie „Memories” powstawała przez całe moje życie. Muzyka jest sumą moich doświadczeń. Natomiast kompozycje zawarte na płycie powstały w ciągu ostatnich dwóch lat, a większość z nich w ubiegłym roku.

JF: Pisałaś na ten konkretny skład czy dobierałaś muzyków do już napisanych utworów?

KG: Ja piszę melodie i harmonie – to są z reguły jazzowe kompozycje, które mogą być zagrane przez różne składy. Utwory z „Memories” napisałam na kwartet jazzowy, założyłam, że to będzie gitara, fortepian, kontrabas i perkusja. W moim poprzednim składzie z płyty „Moments” grał Grzesio Grzyb, z którym już umawiałam się na pracę nad nową płytą. Niestety po kilku dniach dowiedziałam się, że nie żyje. Wtedy napisałam Touch of Your Soul z dedykacją dla niego – to był sierpień. Jak zabrakło Grzesia to musiałam zmienić cały skład – to wynikało ze współbrzmienia poszczególnych muzyków. Marcin Jahr świetnie brzmi z Michałem Jarosem. Michał Wróblewski pojawił się w międzyczasie, grałam z nim na jamach i podobał mi się sposób, w jaki prowadzi frazę, jest bardzo kreatywny, podobnie, jak Piotr Wrombel, który również zagrał na „Memories”. Podobnie, jak na wielu moich poprzednich płytach, całość brzmienia dopełniają elektronicznie generowane pady i smyczki. To jest coś, co tworzy piękny, kwiatowy dywan w tle.

JF: Ponieważ każdy z utworów na nowej płycie jest związany z jakąś historią, wspomnieniem, porozmawiajmy o nich szczegółowo…

KG: Strawberry Kisses – czerwiec 2019, czas truskawek, który kojarzy się z czasem pocałunków. Od strony technicznej – jedną z rzeczy, które wyróżniają muzykę z tej płyty to polirytmia, w tym wypadku jest na pięć. Ten utwór brzmi zmysłowo, taki właśnie miał być. Impulsem nie jest tu jakieś konkretne wydarzenie, ale wspomnienia, nostalgia powodowana czymś, co się wydarzyło, a nie miało kontynuacji. Sweet Almonds jest jeszcze bardziej zmysłowy, oprócz gry na gitarze słychać tam też moją wokalizę, którą powtarzam pierwszy temat.

Sea Salt on My Lips – najpierw miałam w głowie motyw kwartowy, a później zaczęłam się zastanawiać do czego mógłby pasować. Ten folkowy, nieco góralski motyw kojarzy mi się z podmuchami wiatru na łodzi. Zagrany jest na trzy, więc tym bardziej brzmi swojsko, wrażenie to jeszcze potęgują pociągnięcia smyczkiem po strunach kontrabasu.

O Touch of Your Soul rozmawialiśmy – tu odzywają się w pełni moje emocje po śmierci Grzegorza Grzyba. Byłam akurat nad morzem, kiedy dowiedziałam się o tej tragedii. Następnego dnia wróciłam, nie byłam w stanie tam siedzieć. Później był pogrzeb w Stargardzie Szczecińskim. Wynajęto tam amfiteatr na specjalny koncert poświęcony pamięci Grześka. Ja zagrałam w duecie z Łukaszem Makowskim. W czasie naszej gry odezwały się dzwony katedry dokładnie w tej tonacji (d-moll), w której akurat graliśmy moją modlitwę z poprzedniej płytyMeditation, miałam ciarki na plecach. 

My Indian Summer – kompozycja napisana we wrześniu, było wtedy ok. 30 stopni, atmosfera jakiegoś niesamowitego rozleniwienia, wręcz czuło się ją w powietrzu. Można to odnieść do morskiej podróży, przestrzeni, jest w tym relaks i rozluźnienie – to właśnie chciałam przekazać w tym utworze. Zadedykowałam go mojemu przyjacielowi, którego już też nie ma z nami…

JF: W tym utworze Twoja gra nieco przypomina mi Metheny’ego…

KG: Cieszę się z porównania do jednego z moich mistrzów. To nie jest tak, że ja takie rzeczy planuję, czy w ogóle o nich myślę. To się dzieje samo. Podążam zawsze za tym, co słyszę w moim wnętrzu.

Travel to wspomnienie mojej podróży do Włoch w 2018 r. Są tam i lądowanie na lotnisku, i wodne przestrzenie, leżenie na plaży, melodyjka, która odzywała mi się w głowie podczas tego wszystkiego. Podróże są dla mnie bardzo ważne i mocno mnie inspirują. Jestem żeglarką, mam patent żeglarza morskiego i kilkaset godzin przepływanych na różnych jachtach. Podczas podróży po Atlantyku przeżyłam niezwykłe uczucie jedności z planetą, poczułam jakby oddech planety. Płynęłam po wielkiej, długiej fali i to unoszenie spowodowało we mnie właśnie to uczucie – to było coś wyjątkowego, wręcz mistycznego.

Cardamon Coffee to mój hołd dla zespołu, z którym nagrałam płytę. Bardzo lubię tych chłopaków, świetnie nam się współpracuje, każdy z nich jest znakomitym, wszechstronnym muzykiem, ale też i pozytywnym, ciepłym człowiekiem. Przywołałam więc wspomnienie wspólnych kaw, od których zaczynały się nasze próby… (śmiech)

JF: Czy planujesz muzykę na płycie jako większą całość?

KG: Tak, zawsze myślę o tym jak dobrać brzmienia, żeby wszystko tworzyło jednolitą całość. Planuję też, jaka powinna być kolejność utworów – sama uwielbiam słuchać płyt w całości i tak też tworzę swoje albumy. Poszczególne kompozycje oderwane od siebie oczywiście też jakoś grają, ale razem tworzą nową jakość. Staram się również, żeby okładka uzupełniała i dopełniała muzykę.

Dziękuję za rozmowę. 

Album Memories

Krzysia Górniak – gitara elektryczna i akustyczna
Michał Wróblewski – piano, syntezatory
Piotr Wrombel – piano, syntezatory
Michał Jaros –  kontrabas
Marcin Jahr – perkusja

Kompozycje, aranżacje, produkacja : Krzysia Górniak
Reżyser nagrania, miks i master: Winicjusz Chróst i Jeremiasz Hendzel
Nagrano w Quality Studio i w Studio Chrost, 2019. 

„Album Memories to wspomnienia, skrawki z życia jakie utrwalają się w naszej pamięci.” Krzysia Górniak