loader image

Wywiad w diapazon.pl

Kwiecień 2002 | Rozmawiał Robert Buczek

Liczy się osobowość
– Rozmowa z gitarzystką Krzysztofą Górniak.

Krzysztofa Górniak jest dziewczyną wyjątkową. Choćby z tego powodu, że gra jazz, a więc muzykę, w której z pełnym powodzeniem realizuje się bardzo nieliczne grono kobiet.

Robert Buczek: Przyznam, że zaimponowałaś mi. W książeczce załączonej do Twojej debiutanckiej płyty „Tales” przeczytałem, że ukończyłaś Wydział Jazzu w Szkole Muzycznej II stopnia w Warszawie, rysujesz, malujesz, gdy miałaś dziewiętnaście lat zdobyłaś pierwszą nagrodę w ogólnopolskim konkursie fotografii artystycznej, jesteś magistrem filozofii, a obecnie studiujesz na piątym roku Wydziału Jazzu Uniwersytetu Muzycznego i Sztuki Dramatycznej w Grazu. To doprawdy rzadko spotykana wszechstronność. Czy muzyka zawsze odgrywała wśród Twoich rozlicznych zainteresowań pierwszoplanową rolę, czy też bywało, że miała silną konkurencję?

Krzysztofa Górniak: Muzyka jest moją największa pasją, czuję, że jest to medium, dzięki któremu mogę najpełniej wyrazić siebie. Miewam czasami takie okresy, kiedy skupiam się na innej dziedzinie, ale zawsze szybko muzyka wraca na pierwszy plan. Zawsze chciałam grać. Gdy miałam siedem lat zaczęłam ćwiczyć na fortepianie, w wieku dziesięciu lat rozpoczęłam naukę gry na gitarze klasycznej, na której zresztą gram cały czas. Mniej więcej w dziewiętnastym roku życia zafascynowała mnie gitara elektryczna, która obecnie jest moim podstawowym instrumentem.
Bardzo wcześnie zaczęłam także malować i tymi dwiema dziedzinami, muzyką i malarstwem, zajmowałam się równolegle. Tak naprawdę jednak, muzyka siedzi we mnie głębiej, jest najważniejsza. A szczególnie mojej osobowości odpowiada jazz. Grając jazz, muzykę żywą, improwizowaną, można najpełniej wyrazić emocje. Dlatego skończyłam wydział jazzu w szkole warszawskiej, a obecnie kończę studia w Grazu.

R.B.: Kiedy zainteresowałaś się jazzem?

K.G.: Najzupełniej przypadkiem. Gdy miałam szesnaście lat dostałam bilet na Jazz Jamboree, na koncert Michaela Breckera. To było jak objawienie, nogi mi się trzęsły po tym koncercie. Od tej pory wiedziałam, że chcę grać jazz. Proces związany ze zmianą instrumentu z gitary klasycznej na elektryczną, bardziej odpowiadającą jazzowej ekspresji, trwał około trzech lat. Zaczęłam szukać warsztatów jazzowych oraz możliwości grania jazzu na gitarze elektrycznej. Gitara klasyczna nie była tym medium, które odpowiadałoby mojej osobowości i w dość krótkim czasie straciłam ochotę, by na niej grać.

R.B.: Co takiego jest w jazzie, by warto mu było poświęcić się bez reszty?

K.G.: By grać jazz trzeba być kreatywnym, ta muzyka zmusza do aktywnego tworzenia. Ponieważ jedną z najważniejszych jej cech jest improwizacja, muzyk grający jazz musi być twórczy w każdym momencie. Zawsze dużo komponowałam, chciałam grać własną muzykę. A w jazzie tkwi ogromny potencjał, dający artyście swobodę i wielkie możliwości pokazania poprzez muzykę swojego wnętrza.

R.B.: Porozmawiajmy przez chwilę o Twojej płycie. Wydaje mi się, że jest ona rozłamana na dwie części: pierwszą, bardziej spokojną, stonowaną, ale też bardziej zachowawczą, rzekłbym „grzeczną”, oraz drugą, bardziej urozmaiconą, w której pojawiają się odważniejsze pomysły, ciekawsze brzmienia, więcej dynamicznego różnicowania. Jest to o tyle zrozumiałe, że pierwsze trzy kompozycje napisał basista zespołu Evangelos Tzimkas. Pozostałe wyszły spod Twojej ręki, z wyjątkiem ostatniej, której autorem jest bardzo interesujący gitarzysta fiński Mikko Iivannainen, grający zresztą gościnnie w kilku utworach.

K.G.: Nie mam takiego wrażenia, by płyta była „rozłamana” i nigdy nie myślałam o utworach, które znalazły się na płycie w ten sposób, to znaczy, by były one w zamierzony sposób podzielone na kompozycje Tzimkasa i moje. Płyta była tak pomyślana, by rosło napięcie. Kompozycje basisty są rzeczywiście bardziej spokojne, bardziej „soft”, dlatego znalazły się na początku. Układając program nie patrzyliśmy na przykład w ten sposób, że płytę otwierać powinien jakiś hit, ale chodziło nam o to, by muzyka rozwijała się dramaturgicznie. PóĄniej, w kompozycji gitarzysty Mikko Iivannainena muzyka skłania się nawet w stronę free. Początek jednakże miał być taki, by nasze granie otworzyło się na słuchacza. Celem nagrań nie było też pokazanie tylko mnie i mojej gitary, ale jakiejś szerszej całości muzycznej. Mam nadzieję, że na „Tales” znalazła się muzyka, którą odkrywa się przy drugim, trzecim słuchaniu, w której cały czas można się doszukać nowych elementów.
Materiał jest bardzo różnorodny, ale jak bym grała cały czas rockowe numery, takie jak czwarty w kolejności, zatytułowany „Lakki”, to nie byłaby to moja muzyka, grałabym wbrew mojej naturze.

R.B.: Jak doszło do powstania płyty „Tales”?

K.G.: Na płycie znalazła się muzyka z trzech lat – poszczególne utwory nagrywane były od 1998 do 2000 roku. Każda z kompozycji opowiada jakąś historię, stąd zresztą tytuł płyty. Na przykład utwór zatytułowany „Nikolas” Tzimkas napisał w Wiedniu dla swojego młodszego brata, z tęsknoty za wspólnymi żartami, „When I leave” powstał, gdy opuszczałam Saloniki, mając przed oczami wspomnienia przepięknej Grecji, „Friends”, to utwór o przyjaĄni, najważniejszym obok miłości uczuciu, jakie rodzi się pomiędzy ludĄmi. I tak dalej, i tak dalej. Jest to więc płyta o miłości, o przyjaĄni, o tym, że słońce wstaje nad morzem i jest piękna pogoda. Jej klimat jest łagodny, „softowy”, emocjonalnie jest pozytywna a energetycznie bardzo rozluĄniająca. W każdym utworze jest część nas, naszych przeżyć z różnych okresów. Są one dla mnie wspomnieniem, przeszłością. Podsumowaniem pewnego, bardzo cennego etapu w moim życiu. Teraz pracuję już zupełnie nad innym projektem. Nowa płyta ma być ostrzejsza, energetyczna, z groove’ami pod spodem. Nie będzie to płyta jazzowa, raczej z pogranicza undergroundu i jazzu, trochę w stylu Bjoerk, trochę Massive Attack. Będzie zupełnie inna od „Tales” i mam nadzieję, że bardzo oryginalna. W składzie znajdzie się oprócz gitary: wokalistka, keyboardy i sekcja. Wszystkie kompozycje będą

R.B.: Uczyłaś się jazzu w Polsce, teraz studiujesz w Austrii. Czy mogłabyś porównać poziom edukacji jazzowej w obu krajach?

K.G.: Przykro jest mi to mówić, ale jest dużo amatorszczyzny w nauczaniu jazzu w Polsce. Mamy świetnych muzyków, którzy jednakże nie potrafią uczyć. Brak jest spójnego systemu nauczania. W Grazu jest bardzo silny wydział gitary. W Polsce nie miałabym okazji spotkać takich osobowości artystycznych i pedagogicznych zarazem, jak na przykład Garison Fewell. Może jedynie na warsztatach jazzowych. Poza tym środowisko w Polsce jest bardzo zamknięte. Wszystko co przychodzi z Ameryki bierzemy bez zastrzeżeń, a z pewnością bardzo cenny byłby też kontakt z muzykami europejskimi. W Polsce występuje głód gwiazd, a naprawdę wartościowa sztuka nie rodzi się z bezgranicznego uwielbienia, ale dzięki inspirującym impulsom i partnerskiej współpracy. Na przykład w Grecji zachwyciłam się wykonywaną tam muzyką, oryginalnym podejściem artystów, grą na światowym poziomie. Zresztą każdy z krajów europejskich może wnieść do jazzu wartościowe, ożywcze elementy, związane z narodową tradycją muzyczną, odmienną wrażliwością, czego chyba najlepszym dowodem są sukcesy muzyków skandynawskich. Generalnie jednak cała Europa jest podzielona, muzyka za mało się miesza i to nie jest dobre. Myślę, że w Europie jest bardzo silny i wartościowy nurt muzyki improwizowanej, który jednak się nie przebija bo jest zdominowany przez muzykę amerykańską. Szkołę w Grazu polecam wszystkim młodym ludziom, o ile oczywiście zdadzą egzamin. Jest to chyba jedna z najlepszych szkół europejskich.
Ma stały kontakt z Berklee, dzięki czemu na workshopach pojawiają się tamtejsi pedagodzy. Z całą pewnością w Polsce nigdy bym się tyle nie nauczyła, albo zajęłoby mi to o wiele więcej czasu. U nas edukacja muzyczna opiera się na samouctwie i talencie. I wszystko fajnie, tylko, że wypadałoby ten talent jak najlepiej rozwijać. O ten rozwój jest w Polsce niezwykle trudno.

R.B.: Dobra szkoła jest ważna o ile nie niszczy indywidualizmu…

K.G.: Nie myślałam nigdy w tych kategoriach. Jak się ma silną osobowość, to można się nie dać stłamsić nawet przez najbardziej rygorystyczny system. A muzyk musi mieć silną osobowość. Jeżeli dał się zdominować, to znaczy, że osobowości nie miał i się na muzyka nie nadawał. W jazzie trzeba być wciąż skoncentrowanym, aktywnym. Gdy wychodzę na scenę mam przed sobą na ogół 200, 300 osób, czasami o wiele więcej, i muszę grać. I albo mam coś do powiedzenia albo nie ma dla mnie na tej scenie miejsca. Trzeba wiedzieć czego się chce. A jak się wie, to szkoła nie jest w stanie tego zniszczyć.

R.B.: Ostatnio jeden z młodych polskich saksofonistów żalił się, że dla wykładowców najlepszej polskiej szkoły jazzowej czas zatrzymał się na początku lat 60., a na przykład „póĄny” Coltrane, Ornette Coleman czy Dolphy to są rzeczy zupełnie niezrozumiałe, których się nie tylko nie uczy, ale nawet się o nich nie rozmawia, nie pokazuje się ich studentom. A przecież obecnie jest to klasyka, bez znajomości której współczesny muzyk jazzowy jest niekompletny.

K.G.: W Grazu jest inaczej. Mieliśmy całe serie zajęć na których graliśmy tylko Coltrane’a, tylko Colemana, tylko Coreę i tak dalej.

R.B.: Co chciałabyś przekazać swą grą, jaka według Ciebie powinna być muzyka, Twoja muzyka?

K.G.: Cenię sobie oryginalną muzykę, która płynie z wnętrza artysty. Muzykę, o której można w stu procentach powiedzieć, że jest jego. Dlatego nie nagrałam płyty ze standardami. Znam wiele standardów, grywałam je wielokrotnie na jamach, ale nie widzę w tej chwili powodów, by je nagrywać. Wolę skupić się na własnej muzyce, własnych kompozycjach. Grając chciałabym przekazać część siebie, być autentyczna i szczera w tym co robię. Muzyka jest tak szeroka, w sensie stylistycznym, że odnalezienie siebie w tym bogactwie jest bardzo trudne. Istotne jest, by posiąść indywidualne brzmienie, wyraz. Tak, by ktoś słysząc kawałek twojej muzyki wiedział, że to jesteś ty. Tak jak w przypadku Dextera Gordona, Chica Corei i innych wybitnych jazzmanów, których rozpoznaje się już po paru dĄwiękach. Trafiasz na jakąś muzykę, której jeszcze nigdy wcześniej nie słyszałeś i możesz powiedzieć: „czy to nie jest czasem nowa płyta Corei?” Chcę przez dotknięcie gitary, przez brzmienie, uzyskać właśnie taki, indywidualny efekt. Mój profesor w Grazu mówi tak: „Jest 20000 gitarzystów, jednym uchem wpadają, drugim wypadają, a jeden jest taki, że wpada i… zostaje”. Najważniejsze jest by grając poszukiwać siebie.

R.B.: Czy komponując oraz improwizując kierujesz się bardziej emocjami, temperaturą chwili, intuicją czy intelektem?

K.G.: To trudne pytanie. Uważam, że muzyk jest tylko „radiem”, kimś kto wychwytuje fale energetyczne, które płyną wokół nas, kimś kto zbiera je i nadaje im kształt, indywidualny wyraz. Tak powstaje muzyka. Trudno jest w jakiś sposób oddzielić emocje od intelektu, czy wpływ chwili od intuicji, albo określić proporcje, stwierdzić co ma większy wpływ na muzykę, bo w proces tworzenia zaangażowany jest cały artysta.

R.B.: Jakiej muzyki słuchasz, co Cię najbardziej inspiruje?

K.G.: Słucham bardzo różnej muzyki, od bardzo lekkiej, granej przez DJ-ów, komputerowej aż po free jazz. Nie chcę się ograniczać. Myślę, że ważne jest, by chłonąć różne rzeczy, by być cały czas wewnątrz świata muzycznego. Istotne jest, by muzyka była dobrze zrobiona, miała dobrą jakość i energię. Z gitarzystów najbardziej cenię Metheny’ego, Frisella, Abercrombiego, Scofielda, Bensona i oczywiście klasyków: Passa, Halla, Montgomery’ego. Czyli tych co wszyscy. Najbardziej Metheny’ego i Abercrombiego, co zresztą chyba można usłyszeć na „Tales”. Lubię też Satrianiego. Z innych muzyków… Właściwie to raczej inspirują mnie poszczególne płyty. Mam pomysł, by zrobić program w trio na gitary akustyczne. Lubię klasyczne rzeczy, ciągle mogę do nich powracać. Słucham też takich wykonawców jak Sting czy Shade. Uwielbiam Eberharda Webera i Garbarka. Gdy grają razem tworzą zupełnie niepowtarzalną muzykę. Podobnie jest z Marylin Mazur w tym zespole.
Jak grała z innymi, to już nie było to. Niezwykle ważne jest, by dobrać sobie odpowiednich partnerów. Gdy gram z Tzimkasem, to mam właśnie takie odczucie, że nasze brzmienie jest takie jak powinno, a z innymi już tak nie wychodzi. Zresztą teraz też mam sekcję, która razem działa jak maszyna.

R.B.: Jesteś jedną z nielicznych instrumentalistek grających jazz. Czy umiałabyś wyjaśnić, dlaczego na scenach jest całe mrowie wokalistek, a kobiet-instrumentalistek, grających nie tylko jazz, ale w ogóle muzykę rytmiczną – jak na lekarstwo?

K.G.: Nie umiem odpowiedzieć dlaczego tak jest. Faktycznie grających kobiet, którym udało się wybić jest niewiele. Wśród gitarzystów jedyną kobietą jaką znam jest Susan Weinert. Wiem, że zawsze chciałam grać na gitarze i gram. Więc nie jest to niemożliwe. Mówiono mi: „grasz na gitarze, powinnaś też śpiewać”. A ja nie chciałam śpiewać tylko grać.

R.B.: Może więc wynika to z jakiegoś stereotypu, że mężczyzna ma grać, a kobieta śpiewać?

K.G.: Chyba nie ma aż takiego podziału. W Grazu jest wiele instrumentalistek i nie są one inaczej traktowane niż chłopcy. Myślę, że facetom jest łatwiej żyć życiem muzyka, bo mają swoich kumpli, załatwiają sobie grania. Trzeba mieć bardzo silną osobowość, by wytrwać przy muzyce. Chciałam grać muzykę od dziecka, ale bywały momenty, kiedy moi koledzy, gdy jeszcze nie grałam zbyt dobrze, naśmiewali się ze mnie. Nie było to miłe i nie było łatwo sobie z tym poradzić. Facetom jakoś zawsze było łatwiej odnaleĄć się w środowisku.

R.B.: Na płycie „Tales” grasz z samymi mężczyznami. Czy w Grazu poznałaś jakieś dziewczyny, z którymi mogłabyś, chciałabyś grać?

K.G.: Nie znalazłam nikogo takiego.

R.B.: Może więc, by grać jazz czy rocka, generalnie muzykę rytmiczną, trzeba mieć „męską” energię, szczególny rodzaj pulsu wewnętrznego, większą niż u kobiet agresję? Może to jest kwestia testosteronu? Przecież wiele kobiet gra wspaniale muzykę klasyczną, która wymaga innej wrażliwości, innej ekspresji.

K.G.: Nie chciałabym się wikłać w jakieś feministyczne dywagacje na temat czy kobiety mają to „coś”, czy nie mają. Nie wiem, może za dwadzieścia lat jazz i rocka będzie grać coraz więcej kobiet. Myślę, że to, czy ktoś gra czy nie gra nie zależy od płci, lecz od osobowości.

R.B.: Płyta „Tales” dowodzi, że Tobie osobowości z pewnością nie brakuje. Dziękuję za rozmowę i życzę kolejnych udanych nagrań.

Rozmawiał: Robert Buczek

Tales – Informacje

Krzysia Górniak – gitara akustyczna i elektryczna
Evangelos Tzimkas – gitara basowa
Mikko Iivannainen – gitara elektryczna 
Bairam Istrefi Jr. – perkusja, perkusjonalia
Marc Vogel – perkusja
Jorg Micula – perkusjonalia

Aranżacja – Krzysia Górniak i Evangelos Tzimkas
Produkcja Krzysia Górniak
Nagranie i mix: Neubau Studio Graz
Autor obrazu okładki: Krzysia Górniak